Mam przykre doświadczenia z likwidacją zieleni. Byłem spadkobiercą ogródka działkowego, który założył mój teść. Dworzec Świebodzki, z tyłu peronów, duża działka, 800 metrów. Nasadzonych drzew owocowych było mnóstwo, w tym 15-20 orzechów włoskich. Sukcesywnie podcinanych, bo orzech włoski jest taką ekspansywną rośliną, która nie pozwala innym w sąsiedztwie rosnąć, wszystko karłowacieje, bo orzech wydziela olejki eteryczne, że nawet własne orzechy nie będą rosły z nasion, które spadną.
Przyszedł czas, że komercja zadziałała, teren był przeznaczony do sprzedaży. W związku z tym działka została mi wypowiedziana. To wszystko było ciężko zostawić, bo przyszedł buldożer, spychacz i to wszystko wyrównał. Część drzew odzyskałem, musiałem je pościnać i wykorzystałem to drewno do palenia w kominku po prostu. Przykro było to likwidować, bo ogród był założony zaraz po wojnie, jak ojciec mojej żony tutaj ze wschodu przywędrował. Więc to wszystko było nasadzone tuż po wojnie, drzewa miały po 40-50 lat, to były już pokaźne okazy. W 2008 czy 2009 roku musiałem to zlikwidować. Wszystko zostało wyrównane spychaczem, a teren został pusty. Dziś jest to teren parkingu, dla niedzielnego placu na Dworcu Świebodzkim.