Spalone drzewo
Kasztan jadalny rośnie na łące przy Wałach Nadodrzańskich, która kiedyś należała chyba do ogródków działkowych. To tzw. Cymbo, czyli Góra Cymbarasa, którą zbudowali Niemcy, żeby bronić się przed nalotem Sowietów, bo myśleli, że stamtąd nadejdzie. W zasadzie to jest góra bunkrów, bardzo zarośnięta, dzika. Chodzi się tam teraz, żeby oglądać okolice i jeździć na rowerach, ale gdy byłam mała, chodziło się tam na sanki. I każda strona miała inną nazwę: Ściana Słońca, Ściana Księżyca, Labirynt… Te trasy saneczkowe funkcjonują nadal, ale na sankach jeździ się już chyba mniej, na pewno więcej na rowerach górskich. Chłopaki zbudowały tam różne wały ziemne i trenują. Ten lasek sosnowy fascynował mnie od zawsze. We Wrocławiu nie mam dużego kontaktu z sosnami, a bardzo je bardzo lubię. Przywodzą mi na myśl dzieciństwo, gdy jeździłam na Mazowsze. Tam zawsze były sosny. Te drzewa i ich suchem, piaszczyste podłoże zawsze kojarzyły mi się z sielanką. Trudna codzienność i zwykłość to dla mnie dęby, buki, wilgoć… I to miałam na co dzień.
Obok Góry Cymbarasa rośnie właśnie kasztan jadalny. Długo dojrzewał, zanim został spalony. Jedyne drzewo na łące, krajobraz pocztówkowy. Jest tam taka ścieżka, która zakręca. Zawsze tam robiłam zdjęcia. Gdy powstawało osiedle Concerto Verona i je reklamowali w Internecie, to pokazywali właśnie tę łąkę i to drzewo. Dla nich (projektanci podobno z Krakowa) to było pozytywne, a dla nas – mieszkańców – to miejsce po działkach, poza tym zalewowe, no, i taka „menelownia” z gęstymi chaszczami, w których zawsze powstawały tzw. bazy, czyli miejsca nasiadówek. Negatywnie się kojarzyło, ale potem sama uczyłam dzieci budować tu bazę z kanapą z jakiegoś auta. Pusto. Chodzi się tam z psami na spacer. Aż tu nagle to osiedle: drogie domy, szklane balustrady, wielkie duże okna z widokiem na tę „menelownię”. I nagle na tej łące właśnie to drzewo, które parę lat temu ktoś podpalił. Widać, że ten pień był podpalany regularnie. W końcu całe drzewo obumarło. Choć jest martwe, ma koronę, nikt go nie ściął. I po jakimś czasie, jakoś po trzech latach od obumarcia, ktoś posadził obok drugie drzewo, w odległości kilku metrów. To było niesamowite, fajne zderzenie dla tej pustej łąki, znak, że ktoś się tym drzewem opiekuje. Tego opiekuna nie widać, ale on jest.
To drugie drzewo jest już ułamane i sterczy tylko kikut. I tu zaczyna się opowieść bardziej społeczna. To spalone drzewo, łąka, ścieżka budują krajobraz, do którego ludzie lgną. Nagle ktoś sadzi drugie drzewo. Ci, którzy spalili pierwsze, niszczą to drugie. Działają już przeciwko ludziom, nie przeciwko drzewom. Najpierw wyżywali się na drzewie, spalając je, a później działają przeciwko tym, którzy posadzili nowe drzewo. Tak to sobie interpretuję, ale może to jest jakaś bujda. Może inni ludzie widzą to inaczej…