Zorganizowaliśmy kilka osób, które zorganizowały następne i jeździliśmy po mieście sadząc drzewa. Wiedzieliśmy, że jest to nielegalne, więc akcja przybierała nierzadko także wizualnie wymiar rebelii – kominiarki, logo, hymn, paraterrorystyczne przemówienia. Czasem robiliśmy to w odblaskowych kamizelkach imitując pracowników Zieleni Miejskiej, czasem na dziko, spontanicznie, szybko.
Sadziliśmy na Nadodrzu, niedaleko okien przyjaciela (jak pozdrowienia), w okolicach ASP, pod Impartem, w bramach na Ołbinie, na Krzykach i na Gaju. Część z drzew zniknęła bardzo szybko, inne dalej rosną. Nie wiemy czy dziś byśmy je rozpoznali. Ale to nie ważne, bo miały totalnie wsiąknąć w miasto. Taki był plan.