Jestem łodzianką z pochodzenia i to jest bardzo ważne, bo było to miasto fabryk. Na pewno były parki i ogrody przy pałacach bogatych fabrykantów. Parków miejskich nie pamiętam, wprawdzie byłam małą dziewczynką, 8-letnią dziewczynką, jak wybuchła wojna, ale parków nie pamiętam. Po wojnie zamieszkałam tam na krótko, ale szybko przyjechałam do Wrocławia.
Przyjechałam tu na stałe w 1955 roku. A pierwszy raz z moim małżonkiem byliśmy we Wrocławiu w 1954 roku, ponieważ on tu był na praktyce. Poszliśmy wtedy do parku obok Hali Ludowej. Pierwsze wrażenie pozostanie w mojej pamięci i w moim sercu do końca mojego życia. To było coś niesamowicie zachwycającego i pięknego. Oczywiście był jeden straszny mankament, że gryzły mnie komary. A jestem alergikiem i poczułam to szybko. Ale to było coś tak pięknego, ta Hala Ludowa, Pergola…
I Wrocław potem przez wiele lat utożsamiał się u mnie z tym parkiem cudownym wokół Hali Ludowej. Urodziło się dziecko, i z tym dzieckiem i z wózkiem oczywiście na spacery. Pracowałam na Uniwersytecie, a od 1957 roku w Wyższej Szkole Wychowania Fizycznego, wtedy tak się to nazywało. I tam w koło Witelona znów park. Park, park, park. Ilekroć moja mama dzwoniła – a mieszkała nadal w Łodzi – pytała: co słychać, gdzie byłaś? A ja nie mogłam przestać mówić o tych drzewach i parkach.
A czy to prawda, że jak się człowiek przytula do drzew to one jakoś działają? Bo ja się przytulam, i tak się ludzie pukają w czoło. A ja się przytulam, bo mąż zmarł i nie mam się do kogo przytulać.