To jedno z moich ulubionych drzew we Wrocławiu. Okaz w Parku Szczytnickim wygląda zupełnie niepozornie – w sumie nie wiadomo czy to drzewo liściaste czy iglaste, co więcej jesienią robi się rude i wygląda jakby miało uschnąć. Moja znajomość z tym drzewem rozpoczęła się na studiach, zupełnie przypadkiem. W parku przesiadywaliśmy głównie w celach towarzyskich i robiliśmy wszystko to, co robią studenci żeby dobrze się bawić.
Miejsce, które sobie upatrzyliśmy było przy wodzie, nieco oddalone od głównych tras parkowych. Właśnie tam rósł sobie Cypryśnik, zasadzony jeszcze, gdy to miejsce zwane było Scheitniger Park – dość spory, wyglądem nawiązywał bardziej do rycin z książek o dinozaurach i nie przypominał innych drzew w sąsiedztwie, wokół niego wystawały dziwne drewniane twory – nie przypominające już zupełnie niczego. Z racji tego, że byliśmy studentami architektury krajobrazu, drzewo wzbudziło w nas pewną ciekawość. Dość szybko dowiedziałam się, że ów okaz to cypryśnik błotny, a to drewniane „coś” to pneumatofory, czyli korzenie oddechowe.
Jak patrzę z perspektywy czasu to uważam, że cypryśnik jest jednym z największych spryciarzy w parku. Gdy warunki bytu się zmieniają człowiek może wstać i przenieść się w inne miejsce, rośliny jednak nie mają takiej mocy. Tak więc albo umierają albo ułatwiają sobie życie. Cyprysik wybrał opcję drugą i wykształcił owe drewniane twory, których sprytnie używał w różnych celach – gdy poziom wody, nad którą rósł się podnosił i robiło się „duszno”, on zaczynał oddychać tlenem z powietrza, gdy po zimie teren robił się bardziej bagnisty niż zwykle drzewo wykorzystywało swoje pneumatofory do tego by, najzwyczajniej w świecie, się nie przewrócić. I jeszcze, co pokazuje „moc” tego drzewa – potrafił (nie wdając się w naukowe tłumaczenie) przekonać swoje zapasowe korzenie do wzrostu w górę, czyli odwrotnie niż byśmy się tego spodziewali.
Obserwowałam to drzewo regularnie przez pięć lat studiów oraz miej regularnie jeszcze kilka lat po nich. Widziałam jak odżywa na wiosnę i jak zapada w jesienią hibernację, jak rozwijają się nowe pędy i usychają stare, jak uczniowie z okolicznej szkoły niszczą jego pneumatofory, a on mimo to wykształca nowe. Po ukończeniu uczelni będąc w parku z kimś nowo poznanym zawsze pokazywałam cypryśnik jako ciekawostkę botaniczną przekonując, że rośliny to coś więcej niż żywopłot wokół posesji, i że tak naprawdę drzewa to skomplikowana maszyneria, która musi nieustannie „podejmować decyzje”, by dostosować się do środowiska, w którym przyszło jej rosnąć. Duża część moich słuchaczy miała mnie za wariata, inni pobłażliwie przytakiwali, ale byli też tacy, których udało mi się zafascynować światem roślin.
Dla mnie samej ta nietypowa znajomość była początkiem przygody oraz pasji, która trwa do dziś. Samo drzewo zaś, jest miłym wspomnieniem beztroskich, studenckich czasów. We Wrocławiu nie mieszkam już dobrych kilka lat i przez ten czas nie miałam okazji zajść do Parku Szczytnickiego – mam nadzieję, że tam wszystko dobrze.